sobota, 24 listopada 2012

Niahahaha!

Znowu przejebałam dzień na robieniu nic, robieniu, podkreślam. Jest różnica między nic nie robieniem, a robieniem nic, robienie to proces twórczy, nie jest zakończony co prawda żadnymi spektakularnymi efektami, ale… daje spokój, wyciszenie, rozluźnienie, a może nawet pewien rodzaj nasycenia lenistwem, ahhh, i gotowość do działań, a jutro ma być słoneczko, więc taka rozszczebiotana, uhahana moja mordka! Lubię tę późnojesienną szarość, pod warunkiem, że nie trwa zbyt długo, powinno już przecież nasypać białości, nasiać, naśnieżyć.

piątek, 23 listopada 2012

Gitespompaichuj

Ujarana jak dzika świnia oglądam „Kapitana Siamiana i Kosmiczne Małpy”, witamy w krainie nieogarniętości. Co ja robię ze swoim życiem? Może po prostu żyję, nie myślę zbyt dokładnie o tym co będzie za godzinę, albo jutro? Co będzie jutro, ja nie wiem, ktoś wie? Wiem! Będę się śmiać, taki niech będzie plan, ale czego i dla jakiej przyczyny? Po prostu będę się śmiać, będę biec przez las i szuszumuszać liśćmi, lubię szeleszczące dźwięki i ziemiste zapachy jesieni.

czwartek, 22 listopada 2012

Falafel na cienkim

Mam wrażenie, że ostatnio w lustrze nie widzę tego co jest, a to co jest odbiciem aktualnego stanu mojego umysłu… jest więc jakaś taka melancholia, znudzenie, zmęczenie. A przecież to nie jestem ja, ja jestem wesoła, niepoprawna, ciekawska, zabiegana… tylko ostatnio coś strasznie o tym zapominam, coś strasznie zasmęcam się i życie mi się tak jakoś ślimaczy, bleee…  Ogarniam się tak jakoś zbyt wolno, na zajęcia niby chodzę, ale ciągle, ciągle, ciągle zawalam. A naprawdę bym chciała się postarać, ale jak tu się starać, bzdurne bzdury z ust przewrażliwionych nadgorliwców. Zniechęca mnie sposób w jaki prowadzone są zajęcia, zniechęca mnie to, że na literaturze współczesnej nie omawiamy tego co nas interesuje, a każdy ma przewrotny i ciekawy gust, mógłby z tego powstać zachwycający zlepek pozycji do omówienia, przekrój przez wszystkie smaki i barwy. Ale nie, pan nadgorliwy wybrał za nas smęty i przygnębienie, i wymaga od nas uprawiania close reading na tej mamałydze, jeśli on ma przyjemność w dogłębnym czytaniu tych wybranych przez siebie rewelacji, proszę bardzo, z gustami się nie dyskutuje, ale ja mam bardzo ciekawe życie, i nie potrzebuję dziobać w szczególikach tej nudy, mam co przeżywać w rzeczywistości, nie potrzebuję clore reading…  Jak już czytam to w zaaferowaniu, z wypiekami na twarzy, zaglądam pięćdziesiąt, czy sto stron w przód z niecierpliwością i pożądaniem, zżywam się z bohaterami i czuję się jakbym razem z nimi płynęła przez czytaną historię… a w czym ja tu niby mam chcieć uczestniczyć, w tych jego wymysłach, a najbardziej to mnie wkurzyło co? A to, że naprawdę przeczytałam to to to, coś, a posadzono mnie o to, że tego nie zrobiłam, z kpiącym uśmieszkiem i sarkastycznym komentarzem, a niech będzie, na następny raz nie przeczytam jeśli ma to tak wyglądać.

środa, 21 listopada 2012

Rikitiki!

Proces przenosin aż dwóch notatek (szaleństwo) z poprzedniego bloga zakończony spektakularnym sukcesem i zwycięstwem, o tak, i ta marna rzecz jest chyba najbardziej dojebaną akcją dnia dzisiejszego, smutne… Idę zaraz na zajęcia, jak zwykle nieprzygotowana, przyjmę te kilka krzywych spojrzeń nadgorliwego wykładowcy nie przejmując się – czyli tak jak zawsze, wrócę późno, pójdę spać… A życie zacznie się jutro, dziś jest okresem przejściowym potrzebnym na wyspanie się i ogarnięcie, po wczoraj, które to dało mi dużo piwa i dużo ważnych rozmów. I jeśli teraz wreszcie się nie obudzę, to już nie wiem kiedy, nie mogę żyć od wakacji do wakacji, od wyjazdu do wyjazdu, trwając pomiędzy tym w takim rozmemłanym uśpieniu. Muszę to wypełnić czymś, choćby kiczowatą pisaniną tegoż bloga i emocjonalnym wysrywaniem się w eter. Nie twierdzę, że to głupie, tylko… w moim wykonaniu pewnie tak będzie. Ale będzie, coś musi być, nie chcę się znów obudzić za późno, nie mogąc znów niczego zrobić na czas, przez to, że przespałam, wynudziłam i snułam się przez kilka wcześniejszych miesięcy. Trzeba napierdalać i chuj!

Nie ma na co czekać, trzeba napierdalać!

Dreszcze i dnie o barwie ołowianego nieba, unurzanego w gęstej atmosferze mgieł… Pierdolę, tak, wiem, zgadzam się! Jest zimno, marznę i pocieszam się czekoladą. Czy w tym roku po raz kolejny przez ten czas zimowy dorzucę kilka kilogramów do puli? Nie mogę, kupiłam lanserski kombinezon na wiosennego Stalkera, tak więc wybacz czekoladko, ale lans jest ważniejszy, nie najważniejszy, bo wiadomo, że najważniejszy to jest bajceps, ale jednak. Dalej pierdolę? Bo jestem w humorze, naładowana energią, całymi dniami wyciskam na siłowni, bądź błądzę z nosem w trawie – zaczął się sezon na krasnoludki, to przynosi na myśl przyszłe wyprawy w światy niezwykłe i nieznane po których wylewa się ze mnie potok estetycznych wynurzeń w formie akwareli naciapranej na papier. Jestem małym chciwym ćpunem, nieszczęśliwym gdy jego życie jest normalne i spokojne, to wina cholernych poetów, to wina doznawania i przeżywania, tego zawsze chce się więcej, a normalne życie nie jest poezją, dlatego popełniam tak wiele błędów w pewnych sferach, biegnę za emocją, łapię się strzępków wspomnień i pozwalam im odżyć, a później jestem znudzona i niezadowolona z codzienności, bo to prawdziwe życie to nie wyśnione strofki z meandrów mojej pamięci… Nie Ziemianin, Rybowicz, Stachura których znam na pamięć… Dwaj ostatni zapewne w jakimś stopniu dzielili to dziwne uzależnienie od emocjonalnej gorączki i ciągłego pędu, skończyli na własne życzenie przedwcześnie ale pewnie z wiarą, że dalej czeka ich coś lepszego… A ja, mi się nie spieszy, zwłaszcza, iż obawiam się, że jednak to jedno życie to jedyne co jest nam dane, i jest mi z tego powodu i ciężej i lepiej, staram się niczego nie tracić, dlatego nie zawsze jestem odpowiedzialna, nie zawsze robię to co powinnam, czasami wszystko olewam, lenię się, daję się opanować emocjom, upijam się i ćpam i błądzę po górach zamiast zajmować się tym co „odpowiednie”. Nie ważne, czy wierzycie, że coś tam dalej jest czy nie, żyjcie i bądźcie szczęśliwi, jeśli ktoś blokuje wam drogę do szczęścia to najczęściej jesteście to wy sami. Nie będzie drugiej szansy? Wierzy ktoś, że będzie? Ja może i chciałabym wierzyć, bo tak pewnie jest łatwiej, a z drugiej strony bez tej wiary robię więcej i żyję pełniej, chociaż i tak chciałabym bardziej, mocniej, więcej i jeszcze, jeszcze, jeszcze! Ale jak wy wszyscy jestem tylko człowieczkiem, który też sam sobie czasem robi na przekór i wszystko blokuje, nie jestem nikim lepszym, nikim nadzwyczajnym. Wiem to… a także to, że taka zwykła „panna nikt”, może być bardzo szczęśliwa, gdy się tylko trochę postara, gdy tylko odrzuci jeden mały strach przez czymś, niechęć przez czymś innym, i zrobi mały krok, choćby ten z łóżka na podłogę. Zróbcie coś jutro tylko dla siebie, będzie fajnie, obiecuję… Ja na przykład idę napierdalać bajceps!

Myszkowski w głośnikach…

To już mówi o mnie bardzo dużo… Zwykle dobra muzyka pobudza u mnie chęć do pisania, problem powstaje gdy jest za dobra, a zawsze jest dobra, każdy z was ma najlepszy gust muzyczny jaki znacie, więc ta jest diabelnie dobra, bo ja ją dla siebie wybrałam… i nagle myśli w głowie robi się zbyt wiele, gdy trafia do ciebie każdy pojedynczy znak, brzmienie słów i nut. O czym pisać? W głowie miesza się i kotłuje, huczy wietrzysko brzmień i sensów między moimi uszami. Przy takiej muzyce chce się pisać, ale się nie da, mnie nosi by wypruwać swoje ja i przekładać je na język ludzi, przetwarzać na słowa, ale pisać nie potrafię. A w ciszy… niechęć, znudzenie, nic.
Będę pisać o wszystkim i o niczym, nie jestem nikim wyjątkowym i te wpisy też nie będą wyjątkowe… ostatnio nie jestem nawet tym kim chciałabym być, choć przecież sama o tym decyduję, przez jakiś czas chyba bałam się być sobą, a właśnie postanowiłam przestać nie czekając na żadną specjalną okazję, żaden koniec świata. Za długo trwałam w byciu dla kogoś innego zamiast żyć po prostu dla siebie, to będzie zdrowsze dla nas obojga, bo jak nieszczęśliwa mam uszczęśliwiać drugą osobę?
To nie będzie pamiętnik, choć cała ta pisanina przekształci się pewnie w przepotwarzający się twór osobistych wynurzeń i powolny proces starań dotyczących zaakceptowania siebie, co ja bredzę, nigdy nie zaakceptuję siebie takiej jaka jestem, potrzebuję zmian, pierwsza zmiana to ta pisanina, będę pisać choćby na siłę, powinnam się zmuszać i pędzić z kolejnymi rozdziałami „umartej” wpół powieści, ale jestem na dnie dna, więc małymi kroczkami, z dna robię pierwszy mały zryw w kiczowatą twórczość blogową. Nie, nie uważam, że blogowanie jest kiczowate, proste i płytkie, po prostu moje takie będzie. To ja, zwykła dziewczyna, która ma za dużo czasu, więc za dużo myśli, a z myślenia to tylko depresja, więc powoli zmuszam się do działań, najprostszych, choćby takich, by opisać jakąś prostą myśl, by już więcej nie tkwiła w mojej głowie i swoim snuciem się nie zakłócała impulsów podrywających mnie do czegokolwiek innego. Myślenie, rozmyślanie, marzenie zmieniły mnie w smętnego i smutnego człowieka, któremu nic się nie chce. Jestem dziś desperatką która będzie robić cokolwiek i na siłę byle się z tego wyrwać, choćby miała pisać wiersze o niczym.